Patrzyłem, jak tworzyła się wielka przepaść, w którą rzucały się moje wspomnienia.
Wspomnienia, o które nie dbałem, tak jak o siebie i innych. Myśli, jak ptaki
trzymałem w klatce. Czasem w pokoju, czy może w mieszkaniu. Myślałem o tym „To
tylko klatka i tylko parę kolorowych ptaków”. Było inaczej. Jak
większość z nas w życiu brnąłem wyłącznie przed siebie. Będąc w początkach tej
podróży zrodziła się świadomość tego, że ktoś jest obok, że ten ktoś obroni mnie
przed każdym złem, że nie będę musiał stawić czoła przeciwnościom. Wyręczałem
się ludźmi, z obawy przed przegraną swego życia. Zatracałem przez to wszystko samego
siebie. Dążąc do czegoś podświadomie uciekałem od tego jak najdalej. Często
nie myślałem… Często się myliłem.. Nie sądziłem, że robię coś źle. Wszystko na
końcu podróży wskazywało na to, że jeszcze wiele się muszę nauczyć.
Oto
ja, dziś cichy i spokojny. Ogarnięty nostalgią każdej nocy. Patrzący w
przeszłość, jak przez dziurkę od klucza. Na wszystko i wszystkich czyhających
pod drzwiami mej świadomości spoglądałem bojaźliwie okiem Judasza.
Nasłuchujący bicia swego serca, jak nigdy przedtem. Skaczący ze skrajności w
skrajność, głupiec z przebłyskami mądrości. Jak promienie słońca przedzierające
się po srogim deszczu przez ściśnięte żalem i bólem chmury beztroski i swobody.
Nie wstydzę się o tym pisać oraz nie wstydzę się mówić o tym, lecz wstydzę się
w głębi swej samego siebie, tego kim byłem, kim jestem i być może nawet tego
kim będę.